wtorek, 3 kwietnia 2018

Rozmowa



Świadków wydarzeń z II wojny światowej jest już coraz mniej. Nie pozwólmy aby nowe pokolenia zapomniały o przeżyciach swoich przodków - jest to najcenniejsza lekcja historii. Jako zwieńczenie napisanych przeze mnie rozdziałów chciałabym zaprezentować nagranie rozmowy z babcią, którą przeprowadził (oraz zmontował nagranie!) dwunastoletni Maksymilian. Jestem mu bardzo wdzięczna za chęci i pracę, którą włożył w przygotowanie materiału. Proszę również o wyrozumiałość względem babci - w wieku 97 lat już dużo szczegółów ucieka z pamięci :-)




Zachęcam również o dzielenie się historiami, opowieściami swoich bliskich. Wiele osób ma lub miało w rodzinie/sąsiedztwie osoby, które pamiętały wojnę. 

niedziela, 1 kwietnia 2018

Rozdział XII

Możliwość powrotu do domu otrzymałyśmy w październiku. Kilka moich koleżanek zostało - nie miały już rodzin ani mieszkań,więc wcale im się nie dziwię. Namawiały mnie, żebym również nie wyjeżdżała. Po co wracać do małej wsi, gdzie jedynym zarobkiem jest uprawa roli i zwierząt? Nie mogłam jednak zostawić moich rodziców. To prawda, że żyliśmy w biedzie, a w Szwecji perspektywy były nieporównywalne, ale rodzina była dla mnie najważniejsza. Porzuciłabym góry złota i księcia z bajki, żeby w końcu ich zobaczyć.

W dzień w którym odpływałyśmy do Polski padał deszcz. Był to poniedziałek, 15 października 1945 roku.
- Cały Goteborg was płacze! - mówili.
Ja też wylałam morze łez. Ze szczęścia, że w końcu zobaczę dom i bliskich, ale też z żalu, że żegnam przyjaciółki z którymi przetrwałam najgorsze epizody w moim życiu. Potem pisałyśmy do siebie listy, a z Sagą ustaliłyśmy, że w naszych domach, w najbliższą i każdą kolejną wigilię o godzinie 19 będziemy zapalały świecę jako symbol pamięci i patrząc w księżyc będziemy składać sobie Bożonarodzeniowe życzenia. 

Podróż była długa, ale to był ostatni, malutki kroczek, który dzielił mnie od mamy, taty, braci i ojczyzny. Statkiem dopłynęłam do Trójmiasta, z Trójmiasta dotarłam pociągiem do Łodzi, a z Łodzi szłam na piechotę próbując zatrzymać jakiś samochód. Wychodząc z obozu nie miałam nic oprócz pasiaka, a teraz wracałam z dwiema wielkimi walizkami. Do domu miałam ponad 30 kilometrów, ale szłam jak na skrzydłach. W Brzezinach spotkałam znajomego z mojej miejscowości. Pomógł mi nieść walizki do samego Kołacina. Chwilę odpoczęłam u niego w domu. Jego rodzina poczęstowała mnie herbatą, a ja pokrótce opowiedziałam co działo się ze mną przez ostatnie półtora roku. Mówiłam o tym z lekkością, bo wszystko co złe było za mną. Już nic nie mogło mi zepsuć tego dnia, na który tyle czekałam. Jak bardzo się myliłam!
- Coś strasznego, Irka! Jakie ty miałaś szczęście, że przeżyłaś! 
- Bogu jestem za to wdzięczna! - odpowiedziałam - Ale nie zobaczę już swojego dziadka, Felka... 
- Dziecko, tatusia też nie zobaczysz...
Po tych słowach mój świat się zawalił. 

_____________________________________________


Kiedy ja pokonywałam ostatnie kilometry w drodze do domu, na naszym polu trwały wykopki. Moja mama od samego rana miała przeczucie, że właśnie dziś wrócę. Podzieliła się tym z kobietami, które pomagały jej przy pracach - pokazała nawet kierunek z którego nadejdę. Nic na to nie odpowiedziały. Po takim czasie już tylko ona mogła mieć nadzieję. Kilka godzin później, na pole przybiegła mała dziewczynka, córka jednej z kobiet.
- Mamusiu, a do nas przyszła taka elegancka pani z walizkami! - powiedziała podekscytowanym głosem.
- Jaka pani? Skąd? - zapytała jej mama, a reszta zaczęła się przysłuchiwać.
- Aaa z daleka! Ale ja znam tą panią! To Irka Klepczyńska! 
- Dziecko nie opowiadaj głupot, nie wolno mówić takich rzeczy! 
- Ale ja nie kłamię, naprawdę! Siedzi u nas i tatusia płacze - w tym momencie moja mama poderwała się i spojrzała w kierunku domu dziewczynki, czyli dokładnie tym, z którego miała przeczucie, że nadejdę. I zobaczyła mnie idącą na skróty przez pole. Ja również ją dostrzegłam, rzuciłam walizki i zaczęłam biec, tak jak ona. Złapałyśmy się w połowie drogi i ściskałyśmy nie mogąc wydusić słowa.

Tego dnia mało rozmawiałyśmy. Wiadomość o śmierci mojego tatusia tak mną wstrząsnęła, że nie byłam w stanie nic mówić. Tylko siedziałam i płakałam, a kładąc się spać myślałam, że jutro już się nie obudzę, bo umrę z żalu i tęsknoty. Do tej pory nie wiem dokładnie który to jego grób, ponieważ nie mógł być pochowany na cmentarzu parafialnym, tam gdzie jego przodkowie (kościół i cmentarz leżały za ówczesną granicą). 

Dzień mojego powrotu okazał się słodko-gorzki. Jak metafora całego mojego życia.