niedziela, 31 marca 2013

Rozdział X

Kilkanaście minut siedziałyśmy same na polanie, rozpakowałyśmy paczki z żywnością. Wiedziałam, że jeśli zjem wszystko naraz, to może mi to poważnie zaszkodzić. Ale i tak nie mogłam jeść - kilka kęsów i już czułam, że więcej mi nie wejdzie. Niektóre kobiety pochłaniały wszystko natychmiast, tak dawno nie widziały jedzenia...
Już tak dużo przeszłyśmy, tyle się wycierpiałyśmy... I znów chwile niepewności, oczekiwania na nieznane. Zaprowadzą nas gdzieś i zabiją? W obozie już nikt się nami nie zajmował, nie pracowałyśmy, więc do niczego nie byłyśmy już potrzebne. Więc na pewno nas zabiją. Rozejrzałam się po okolicy. Tu było tak pięknie! Nikt po nas nie przychodził. Mogłyśmy wstać, przejść na słońce lub w cień, siedzieć na trawie, leżeć, rozmawiać... Pierwszy raz od bardzo dawna zostałyśmy bez nadzoru, więc może... Może to już koniec? Może jesteśmy wolne? Tylko co teraz, gdzie pójść?
 - Ausrichten! - wróciła SSmanka. Zobaczyła nasze biało-czerwone kokardki i wpadła w furię. Zerwała wstążeczki z piersi mojej koleżanki, rzuciła na ziemię i podeptała.
- Schweine! - wycedziła przez zęby. 
Oprócz tego nie zrobiła nic więcej. To było nasze małe zwycięstwo - Wyprowadzić z równowagi oficera SS bez poważnych konsekwencji. Ustawiłyśmy się w piątki, jak zawsze. Szłyśmy długo, długo przez las. Dobrze, że dostałyśmy wcześniej jedzenie, bo na pewno brakłoby nam sił. W końcu drzewa się skończyły, zobaczyłyśmy duże samochody z czerwonym krzyżem na boku. Czerwony krzyż... Przyjechali po nas?
Tak. Szwedzki Czerwony Krzyż. Jeszcze nic za bardzo nie wiedziałyśmy, ale nowa nadzieja nas uskrzydliła. Zaprowadzili nas do pociągu, do wagonów bydlęcych, ale nie było ścisku. Miałyśmy wystarczająco dużo miejsca, by usiąść na podłodze, odpocząć. Podróż była ciężka, ale byłyśmy szczęśliwe, że stajemy się wolne. Spałyśmy opierając się o siebie, dzięki czemu było trochę cieplej. Nad ranem stanęłyśmy na stacji. Otworzyły się drzwi:
 - Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! - przywitał nas polski ksiądz. Cóż to była za radość usłyszeć tak ciepły głos! 
Wysiadłyśmy z pociągu. Wytłumaczyli nam, że jutro pojedziemy jeszcze kawałek pociągiem, a potem popłyniemy statkiem do Szwecji, gdzie zamieszkamy w normalnych warunkach. Nie pamiętam co robiłyśmy przez cały dzień, ale noc spędziłyśmy w stodole na sianie, obok jakiegoś dworu. Dostałyśmy śpiwory, żebyśmy nie zmarzły.
Rano znów zbiórka na stacji. Na peronie przechadzał się niemiecki oficer z karabinem. Wiedziałam, że Niemcy już przegrali wojnę i że nic już nam nie zrobią, więc krzyknęłam z odwagą pokazując na swój pasiak:
 - Das ist Deutsche Kultur! Das ist Deutsche Kultur! - zerknął na mnie, ale oprócz tego nie zareagował w żaden sposób.

Gdy już byłyśmy w Szwecji, otrzymałyśmy pomoc lekarza, umyłyśmy się w ciepłej wodzie, dostałyśmy piękne ubrania - mogłyśmy sobie wybrać jakie tylko nam się podobają. Otrzymałyśmy wspaniałą pomoc. Dostawałyśmy niedużo jedzenia, ale dlatego, żeby nam nie zaszkodziło. Byłyśmy przecież wygłodzone. Poznałyśmy również człowieka, dzięki któremu zostałyśmy wyzwolone - hrabiego Folke Bernadotte.
Zamieszkałyśmy w niewielkiej miejscowości Gerås, niedaleko Göteborgu.
hrabia Folke Bernadotte

poniedziałek, 25 marca 2013

Rozdział IX

Mój pobyt w Watenstedt był dłuższy niż w samym Ravensbruck. Nie można porównać gdzie było lepiej. Jedzenie i warunki w blokach podobne. Tylko w obozie pracy nie było krematorium, nie prowadzono nikogo do gazu i nie było zapachu spalonych ciał. Więźniarki wyglądały chyba trochę lepiej, bo chorych i słabych tu nie przywieziono.
Tutaj też dostarczano mi listy od mamy. Nie było ich dużo, ale dodawały otuchy. Jeden tylko mnie załamał - ten, w którym dowiedziałam się o śmierci dziadka i Felka. Dziadek był już starszy, chorował przed wojną, ale Felek...? Było mi bardzo ciężko ze świadomością, że już nigdy go nie zobaczę. To była przecież moja pierwsza miłość.
Do fabryk przywieziono nas w lipcu 1944, a byłyśmy tu do kwietnia 1945. Wojna dobiegała końca, często słyszałyśmy i widziałyśmy przelatujące alianckie samoloty. Kilka razy nawet rozlegał się alarm przeciwlotniczy - wszyscy musieliśmy schodzić do schronów. Modliłyśmy się, żeby żadna bomba nie spadła na nas. Myślałyśmy, że zrzucają na wszystko, żeby tylko zniszczyć, jednak oni znali plan obozu i wiedzieli gdzie znajdują się schrony i baraki.
Sytuacja w zakładach od wiosny 1945 zaczęła się dramatycznie pogarszać. Bombardowania zniszczyły prawie wszystkie fabryki, coraz rzadziej chodziłyśmy do pracy. Niemcy przegrywali, każdy dobrze to wiedział, ale nie mogłyśmy o tym rozmawiać. W kwietniu zlikwidowano zakłady już chyba na dobre. Zabrano nas z powrotem do Ravensbruck. Nie spodziewaliśmy się jednak tego co tam zobaczyłyśmy...
Żadnego nadzoru, kobiet jeszcze więcej niż wtedy, gdy wyjeżdżałyśmy do pracy, wszystkie głodne, bo od kilku dni nie funkcjonuje kuchnia. Krematorium zburzone, praktycznie nikt nikogo nie nadzorował. Ale brama i tak zamknięta... Wydawało się, że głód nie może być większy od tego, który do tej pory doświadczałam, bo kawałek chleba, trochę zupy nie wiadomo z czego i kubek "kawy" z żołędzi to jest prawie nic. PRAWIE. A teraz przez niecały miesiąc żywiłam się trawą i mleczem, piłam wodę z kałuży. Niektóre kobiety znajdywały w okolicach kuchni zgniłe obierki po ziemniakach, albo inne odpady. Najgorsze były więźniarki, które potrafiły obgryzać ciała zmarłych. Patrzyłam na to wszystko z odrazą i zgorszeniem. Dziękowałam Bogu, że ja się jakoś trzymałam, że mimo potwornego głodu, braku sił, nie patrzyłam na ciało człowieka w ten sposób jak tamte... Nie oceniam ich, bo jestem pewna, że w normalnych warunkach nawet by nie przeszło im przez myśl, że mogą posunąć się do czegoś takiego.
Kwiecień dobiegał końca. Byłam już strasznie wychudzona i słaba. Wiele umierało z głodu, wiedziałam, że i mnie to czeka. Pewnego dnia czułam się wyjątkowo źle. Zasłabłam. Przez myśl przeszło mi tylko, że to już koniec.
 - Irka, trzymaj się... Będzie dobrze! - koleżanki mnie ocuciły, położyły na pryczy, zajęły się mną.
Nie poddałam się i doszłam do siebie. Chwilę po tym wpadła SSmanka. ZABIERAĆ SIĘ I USTAWIAĆ W PIĄTKI. Wymarsz. Zapędziła nas pod drzwi magazynu, gdzie kręciło się kilku mężczyzn. Gdy zobaczyli, że się zbliżamy, otworzyli drzwi. W środku było mnóstwo półek, na których poukładane były paczki. Zaczęli je nam rozdawać - po jednej na parę, w której znajdowała się żywność. Oprócz tego każda z nas dostała mniejszą paczkę, w której już nie pamiętam co było. Rozdzielenie trwało kilkanaście minut. Byłyśmy zdezorientowane, nikt na nas nie podnosił głosu. Wyprowadzili nas z obozu. Nie zapomnę nigdy widoku otwieranej się bramy i krajobrazu za nią. Zaprowadzili nas na polanę, z której było widać przepiękne jezioro, a na nim łódki, żaglówki... SSmanka odeszła. Nie wiem, czy wróciła do obozu, czy skierowała się w inna stronę. Nie mogłam ogarnąć tego co dzieje się wokół. Wraz z innymi więźniarkami  oderwałyśmy nasze numery od pasiaków i nie pamiętam już skąd je wzięłyśmy - przypięłyśmy do piersi biało-czerwone wstążeczki. Dało to nam poczucie godności, które chciałyśmy mieć przed śmiercią, na którą czekałyśmy.

czwartek, 14 marca 2013

Rozdział VIII

Wyczerpane, zupełnie bez sił dojechałyśmy do zakładów Herman Goering Werke w Watenstedt. Stałam przy wejściu - nie widać nic innego - tylko fabryka przy fabryce, budynek przy budynku. Przerażał mnie ogrom tego obszaru oraz jego przeznaczenie: produkcja amunicji, pocisków, granatów... Tysiące Polaków, Francuzów, Rosjan, Czechów pracujących pod przymusem, tworzących kule na swoich rodaków, na swoich braci...
Już drugiego dnia poszłyśmy do fabryk. Pracowałam na linii produkcji pocisków. Do czego? Nie mam pojęcia, z resztą nie jest to ważne, bo do czego by nie były to i tak służyły do zabijania i niszczenia. Przede mną kilkanaście stanowisk, za mną jeszcze kilka. Wzdłuż miejsc naszej pracy wąski tor, a na nim wagonik. Kiedy jedna zrobiła to co do niej należało, układała wszystko na tym wagoniku i popychała do tyłu, do kolejnej. Z moich rąk wychodziły już gotowe kule.

Kiedy jeszcze stałyśmy w pociągu w Ravensbruck, przed samym odjazdem, starsze więźniarki wyciągały z wagonów niektóre kobiety. Był to wybór losowy, chciały po prostu ocalić jak najwięcej osób od tej przymusowej pracy. One wiedziały co będziemy robić. Wiedziały, że to będzie dużo gorsze od pobytu w tym obozie. Tak rzeczywiście było. Nie chcę myśleć ile osób zginęło od pocisków, które przeszły przez moje ręce. Wszystkie starałyśmy się psuć jak najwięcej amunicji. Nie było to trudne, wystarczyło uderzyć kilka razy za mocno, bardziej coś przyciąć, krzywo przymocować. Tzw. ausschluss, odrzucałyśmy na stos,   nie wkładałyśmy do wagonika. Co jakiś czas ktoś przychodził i to zabierał. Nie mogłyśmy jednak dopuścić do tego, żeby się domyślili. Wiedziałyśmy o której godzinie przechodzi obserwatorka, także w tym czasie pracowałyśmy wydajnie.
Raz jednak byłyśmy o krok od wykrycia. Przy moim stanowisku uzbierał się już pokaźny stos ausschlussu. Do obchodu było jeszcze dużo czasu, więc byłam spokojna. Nagle słychać ostrzegawcze szepty: "Kontrola! Uważajcie, kontrola!". Serce stanęło mi w gardle. Miałam nadzieję, że ktoś jeszcze zdąży zabrać zepsute pociski, zanim kontroler z SSmanem cokolwiek zauważą. Nie doczekałam się na posprzątanie, a kontrolerzy wreszcie stanęli przy mnie i szwargotali dość długo. Udawałam, że się nimi nie przejmuję, robiłam to co miałam robić dokładnie i przykładnie. W końcu odeszli. Za kilka minut przysłali do mnie inżyniera, który jeszcze raz wszystko tłumaczył i pokazywał.

Warunki życia były podobne jak w obozie. Mniej więcej tyle samo jedzenia oraz ten sam, surowy reżim. Raz doświadczyłam go na własnej skórze. W hali, w której pracowałyśmy, co kilkadziesiąt metrów umiejscowione były "jaskółki" na których stały "auzjery" i wszystko obserwowały. Przy końcu linii  znajdował się kibel (to brzydkie słowo, ale inne po prostu nie pasuje). Zawsze mogłyśmy wyjść za potrzebą nikogo się nie pytając. Któregoś dnia jednak to się zmieniło. Na załatwianie się był określony czas. Obwieszczali nam to, ale nie znałam niemieckiego i nie dotarło to do mnie, więc pewnego razu, normalnie, bez pytania poszłam się załatwić. Zdziwiłam się, że nie było żadnej kolejki. Bardzo często kobiety tu przychodziły, ponieważ można było również chwilę odpocząć. Zdążyłam podwinąć pasiak, gdy z hukiem otworzyły się drzwi.
 - Du polnische Schweine! - "auzjera" zaczęła bić mnie po twarzy, szarpała mną z całej siły - Du alte Weib! -
Podobnie jak przy przesłuchaniu nie mogłam się załamać. Mimo, że porządnie mnie pobiła, nie uroniłam ani jednej łzy. Przed wrogiem nie wolno upadać.

Kilkadziesiąt metrów od naszych stanowisk rozciągała się siatka, która oddzielała nas od pracujących mężczyzn. Byli oni ubrani w zwykłe robocze ubrania, nie mieli pasiaków, numerów. Nie byli na pewno więźniami, ale podejrzewałyśmy, że mogli być Polakami. Moja koleżanka napisała na tabliczce kredą: "Polak?" i wykręciła w ich stronę. Zauważyła to "auzjera". Podeszła, zapisała jej numer. Na apelu, po skończonej pracy wyczytali ją i zabrali ze sobą. Do bloku wróciła po godzinie. Była cała pobita - sina na twarzy, pochylona... poruszała się z wielkim trudem. Przeżyła tylko kilka dni. Zmarła w ogromnych męczarniach.

niedziela, 3 marca 2013

Rozdział VII

Jak wyglądało życie w obozie? Rano pobudka, sprawdzanie łóżek - wszystko musiało być idealnie złożone według instrukcji. Jeśli któraś źle zasłała łóżko musiała to robić drugi raz, czasem trzeci, czwarty... dopóki nie zrobiła tego dobrze. Nie obyło się przy tym bez bicia po twarzy i kopania. Później apel - wszystkie wychodziłyśmy na plac łagrowy, gdzie się odliczałyśmy - nasza liczba musiała się zgadzać. Jeśli kogo brakowało to czekałyśmy dopóki ta osoba się nie znajdzie. Czasem trwało to kilka godzin, a my stałyśmy bez przerwy, nie ważne czy lał deszcz czy był upał. Wieczorem również byłyśmy liczone.
Więźniarki przy pracy
Raz zgłosiłam się do pracy, potem sami mnie wybierali. Chodziłyśmy do lasu na polanę, gdzie zbierałyśmy patyki, gałęzie i kamyki. Niby nie jest to ciężka praca, ale przecież byłyśmy wtedy niesamowicie głodne i spragnione, w dodatku nawet przez chwilę nie mogłyśmy odpocząć w cieniu. Na terenie obozu też znalazło się dla nas zajęcie. Przez pewien czas (tydzień, może półtora) układałyśmy na szerokiej, błotnistej drodze tor pod wagonik - taki podobny do tych w kopalniach. Ale jakie my miałyśmy pojęcie o kładzeniu torów? Co prawda pokazali nam jak to robić, ale i tak położyłyśmy źle. Później zaczęliśmy drugą część naszej pracy. Do wagonika wrzucałyśmy piach wraz z kamieniami z jednego miejsca, następnie pchałyśmy kilkaset metrów i wszystko wysypywałyśmy. Ze względu na krzywe tory często zdarzało się, że wagonik się wywracał. Wtedy trzeba było od nowa go ustawić i zebrać to co się wysypało. Warto dodać, iż te tory były zakładane i zdejmowane w kółko. Piach i kamienie również były przewożone z miejsca na miejsce. Ot tak, żeby więźniowie mieli zajęcie. Niektóre kobiety zgłaszały się do pomocy w kuchni, gdzie można było co nieco podjeść. Ja jednak nie mogłam tam pracować, ze względu na to, że byłam więźniem politycznym. Nie mieliśmy tego przywileju...

Pomimo tak trudnych warunków starałyśmy się być czyste. Do mycia wołano blokami. Nie była to jednak taka ciepła i przyjemna kąpiel jak w dniu, kiedy tam przyjechałam. Przygotowywali nam wodę w baliach, dawali szare mydło. Do łaźni wchodziłyśmy po Rosjankach. Wody nie wymieniano, dlatego dla nas zostawała zawsze już brudna i lodowata. Warunki w obozie pogarszały się, ciągle przyjeżdżały nowe transporty, ciągle również prowadzono nowe grupy do gazu.

Do Ravensbruck przyjechałam na wiosnę. Liczyłyśmy dni, ale nie byłyśmy w stu procentach pewne czy robimy to prawidłowo, czy się nie mylimy. Czas płynął niesamowicie wolno. Jedyna rzecz jaka sprawiała mi wtedy radość to były listy od mamy. Ja też jej pisałam. Już nie pamiętam skąd miałam papier i pióro, nie pamiętam też jak to było z wysyłaniem i odbieraniem, ale wiem, że była cenzura. Ja mogłam napisać tylko tyle, że żyję, czuję się w porządku, kocham i pozdrawiam. Listy które przychodziły również były czytane i sprawdzane. Raz dostałam  paczkę: chleb i jakieś warzywa - wszystko jednak spleśniałe i zgniłe. Gdyby nadawało się do jedzenia to na pewno bym tego nie dostała. Pomimo ogromnego głodu nie dałabym rady tego tknąć, jednak inne więźniarki wprost rzuciły się na chleb z zieloną pleśnią i zepsute warzywa. Nie chciałam im tego dawać, żeby się nie rozchorowały, ale one i tak by wszystko wykradły.

Pewnego dnia (była to już pełnia lata) do naszego bloku wpada dwóch SSmanów. Wydają krótką komendę: "Ubierać się! Jedziecie!". Prowadzą nas do pociągu - znów bydlęce wagony. W środku już pełno więźniarek jak i kobiet w normalnych ubraniach, z walizkami. Wpychają nas do środka. Na placu wzdłuż wagonów stoją więźniarki o niższych numerach od naszych. Wyciągają niektóre kobiety, popychają w stronę obozu. W końcu drzwi się zamykają. W sekundę robi się duszno i gorąco, próbujemy łapać powietrze przez szpary w drzwiach. Pociąg po chwili rusza. Znów jedziemy w nieznane...