środa, 13 lutego 2013

Rozdział II

Skrzyżowanie drog w Kołacinie. Rok 1918
Kiedy wybuchła wojna, miałam jeszcze nieskończone 18 lat. Na początku u nas na wsi nic się nie działo, ale dopływały informacje, że Niemcy zaatakowali Westerplatte, zbombardowali Wieluń i kilka innych miast, że się zbliżają i do nas. 17 września zaatakowali również Rosjanie. Co to będzie?


Któregoś dnia, to był chyba jeszcze wrzesień, doszła wiadomość, że Niemcy są w sąsiedniej wsi, palą domy i stodoły. Faktycznie, w powietrzu czuć było dym. Wielki strach, że nasz dom też spalą, że wszystko stracimy. Mieszkaliśmy wtedy w piątkę: tatuś, mamusia, Heniek, mały Jurek (miał wtedy 3 lata) i ja. Gdzie się podziejemy?



Heniek, młodszy kilka lat ode mnie, znalazł gdzieś nabój do pistoletu, prawdopodobnie z I wojny światowej. Miał go w swoich szpargałach. Kiedy zobaczyliśmy, że żołnierze niemieccy biegną przez pole, Heniek przestraszył się, że mu zabiorą, więc schował nabój w kieszeń i zaczął uciekać. Jeden z żołnierzy dogonił go i złapał. Serce nam zamarło... Przeszukał go, krzyknął, popchnął, żeby wracał do domu. Na szczęście nic nie znalazł, mógłby przecież nas za to rozstrzelać... Jednak to nie koniec przerażenia - dwóch Niemców odłącza się od grupy, biegnie do nas. Moja mamusia wyrzuca przez okno pierzynę i krzesło. Po co? Chyba sama nie wiedziała co robi. Panika. Jeden z żołnierzy kuca przy ścianie domu, chce podpalić... Nagle drugi krzyczy na niego, zostawiają wszystko, dołączają znów do grupy. Nasz dom ocalał, nie podpalili. Jednak u sąsiadów widać płomienie i dym.

Co tam się stało?
Pan Krzeszewski, nasz sąsiad, leżał obłożnie chory. Niemcy wyprowadzili go na zewnątrz rozebranego, w samej bieliźnie. Dom podpalili, a sąsiada kilka kilometrów dalej rozstrzelali z kilkoma innymi ludźmi. Jeden z mężczyzn przeżył egzekucję, został tylko ranny. Udawał martwego, potem uciekł i przekazał rodzinom rozstrzelanych co się wydarzyło.


Nie raz również zdarzały się sytuacje, że SSmani łapali grupę ludzi i kazali im uciekać przez pole. Strzelali wtedy do ruchomych celów. Sprawiało im to większą frajdę, niż mierzenie do czekających cicho na śmierć,  przerażonych ludzi pod ścianą. Kiedy zbrodniarze odchodzili zadowoleni, wówczas ci, którzy obserwowali tę całą "zabawę" przez okna w domach lub szpary w szopach, wybiegali do ofiar. Czasem udawało się jeszcze kogoś uratować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz