Obóz koncentracyjny w Ravensbruck. Mieszkając na wsi nie miałam pojęcia, że coś takiego istnieje. Nie byłam świadoma, dopóki nie zobaczyłam tych wszystkich poruszających się z trudem, wychudzonych kobiet i sama na własnej skórze nie doświadczyłam tego zła.
Pozostałości po bloku |
Wprowadzili nas do pewnego budynku, było słychać powtarzane słowo "baden". Nie wiedziałam jednak co to znaczy. Pierwsze co musieliśmy zrobić to oddać wszystkie nasze rzeczy - te które miałyśmy na sobie oraz walizki, biżuterię i inne przedmioty. Ja nie posiadałam żadnych tobołów, oprócz odzieży oddałam tylko kolczyki, bransoletkę i pierścionek, który dostałam od Felka. Liczyłam na to, że odzyskam wszystko, kiedy będę już wychodziła na wolność. Zostawiłam tylko na szyi łańcuszek z medalikiem z I Komunii Świętej, ponieważ dla mnie to była biżuteria, ale symbol wiary.
Następnie ustawiono nas w kolejkę i pojedynczo wzywano za parawan. Przede mną stała moja koleżanka z więzienia. Zza parawanu wyszła z ogoloną głową... Czemu? Miała wszy albo jakąś chorobę? Modliłam się, żeby nic u mnie nie znaleźli. Zauważyłam, że inne kobiety też martwią się o swoje włosy: rozpuszczały je, albo zaplatały warkocze, a jedna znalazła gdzieś nożyczki i sama je sobie obcinała na krótko. Za chwilę zawołano i mnie. Weszłam, usiadłam na krzesełku. Były tam dwie kobiety: jedna w białym fartuchu i rękawiczkach, druga w pasiaku - więźniarka do pomocy. Pani w fartuchu pochylała się szukała czegoś w niskiej szafce. Więźniarka zauważyła, że mam na szyi łańcuszek i pokazała dyskretnym gestem, żebym schowała go do ust. Korzystając z okazji, że tamta była zajęta, zrobiłam to - odpięłam szybko medalik i włożyłam pod język. Miałam podwójne szczęście - nie tylko udało mi się przemycić bardzo ważną rzecz dla mnie, ale również nie obcięto mi włosów.
Dalej, wskazują łaźnie. To była jedyna okazja podczas pobytu w tym obozie, żeby umyć się w ciepłej, przyjemnej wodzie. Po kąpieli wydali nam pasiaki. Na piersi miałam czerwony trójkąt, co oznaczało, że jestem więźniem politycznym, a pod spodem swój numer obozowy: 38682.
Krematorium |
Gdyby tak od całego wizerunku obozu odjąć mury, druty kolczaste, krematorium, a te chodzące trupy i SSmanów zamienić na normalnych, zdrowych ludzi w kolorowych ubraniach, a bloki pomalować na przykład na jasną żółć, to wyglądałoby to miejsce jak ładne osiedle mieszkaniowe. Było zielono, rosła ładna trawa i kwiaty, dominowała szałwia, która kwitła na czerwono. Rzeczywistość była jednak okropna. Nie było dnia, w którym nie pracowałoby krematorium, dym z komina szedł bez przerwy. W powietrzu unosił się smród spalonych ciał zmieszany z zapachem brudnych kobiet. Ulicami łagrowymi przechodziły więźniarki ustawione w piątki - nie patrzyły na nikogo, na szarych twarzach widać było cierpienie i głód. Słychać również było co chwila krzyki i komendy wydawane po niemiecku. Bardzo często, maszerując na apel, mijałyśmy na ulicach łagrowych leżące bez ruchu kobiety. Umierały z głodu i wycieńczenia. Kiedy podczas zbiórki omdlewały, nikt nie mógł ich podnieść. Zostawały więc tam czekając na powolną śmierć. Jeść dostawałyśmy dwa razy dziennie - w południe: wywar z pokrzyw albo jakichś warzyw, gdzie czasem można było znaleźć kawałek ziemniaka. Takiej zupy jadłyśmy jedną miskę, niecałe pół litra. Potem wieczorem: mały bochenek chleba i kosteczka margaryny. Musiało to wystarczyć na kolacje i śniadanie dla dwóch osób. Rano dawali nam jeszcze napój - "kawę" z żołędzi - nie do wypicia.
Bardzo szybko zaprzyjaźniłam się z pewną kobieta z bloku, znacznie starszą ode mnie. Nazywała się Władysława Wiktorowska i pochodziła z Łodzi. Spałyśmy na jednej pryczy, jak matka z córką. Dzieliłyśmy się chlebem, który dostawałyśmy wieczorem. Kroiłyśmy jak najcieńsze kromki, żeby wydawało się, że mamy ich dużo. Zjadałyśmy część przeznaczoną na kolację, a resztę chowałyśmy pod poduszkę, żeby nikt nam nie zabrał. Jednak co noc ten sam scenariusz:
Wszystkie już leżymy, jest ciemno i cicho. Z głodu nie mogę usnąć, w dodatku mam świadomość, że pod poduszką mam chleb i mogę jeszcze trochę zjeść. Odzywam się do swojej towarzyszki:
- Pani Wiktorowska, zjedzmy po jeszcze jednej kromeczce... -
- Irka, zostawmy na jutro, będziemy mieć więcej siły -
- Ale proszę, pani Wiktorowska, tylko po jednej... -
Nie kończyło się jednak na jednej i nigdy nie zostało nam nic na śniadanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz