sobota, 16 lutego 2013

Rozdział III

Most na rzece Mroga. Siedzący na
samym końcu to Feliks.
Przez rzekę Mrogę, płynącą w Kołacinie poprowadzono granicę. Po naszej stronie - III Rzesza - niemiecki język i waluta, po drugiej - Generalne Gubernia. Żeby przejść przez granicę trzeba było mieć specjalną przepustkę. Kto mógł ją dostać? Kupcy, którzy dali celnikom łapówkę lub kapusie. Normalny człowiek musiał się bardzo natrudzić, aby otrzymać takie pozwolenie. Kto go nie miał, nie mógł iść nawet do kościoła, znajdującego się w Kołacinku, kilometr za rzeką. Niemcy pilnowali granicy bez przerwy, początkowo tylko na mostach, jednak po jakimś czasie zorientowali się, że ludzie przechodzą przez rzekę w lesie, dlatego później czaili się też czasem między drzewami.
A co jeśli złapali? W najlepszym wypadku pobili, ale często kończyło się to aresztowaniem lub nawet rozstrzelaniem.
W Kołacinie mieściła się również żandarmeria. Urzędowało tam kilku żandarmów, a dwóch z nich - Hugo Timm i Karg (nie znam pisowni ich imion i nazwisk) - dobrze żyło z ludnością. Pochodzili z Łodzi, mówili po polsku. Byli normalnymi ludźmi i nic złego nikomu nie robili, potrafili nawet pomóc.
po lewej Feliks Nasłoński


Jak już wspomniałam wcześniej, w chwili gdy wybuchła wojna, nie miałam skończonych 18 lat. Byłam młoda, chciałam żyć normalnie, ale wiadomo, było nam wszystkim dużo ciężej niż wcześniej. Nie chodziłam już do państwa Pietraszewskich, ponieważ przesiedlono ich do Warszawy, a dwór przejęli Niemcy.

Miałam za to chłopaka. Pochodził z Nałęczowa, był w moim wieku i pracował w młynie u swojego wuja. Nazywał się Feliks Nasłoński. Zaimponował mi swoją inteligencją i kulturą osobistą. Felek, bo tak na niego każdy mówił należał również do AK. Dzięki niemu potrafiłam choć na chwile zapomnieć strasznej rzeczywistości. Któregoś dnia podarował mi piękny pierścionek. W tamtych czasach mało kogo było stać na taką biżuterię.


Wraz z upływającym czasem przywykliśmy trochę do sytuacji w naszej wsi. Mam tu na myśli życie w ciągłej czujności, ostrożności, oraz pogodzenie się z tym, że nie wolno nam przekroczyć granicy. Bo do dźwięku karabinu i śmierci nie da się przyzwyczaić.

Na początku 44 roku, zaprzyjaźnieni żandarmi ostrzegli nas o łapance, poradzili, abym gdzieś się ukryła. I co tu teraz zrobić? Schowanie się w okolicy byłoby zbyt ryzykowne, a ucieczka przez rzekę do kogoś po drugiej stronie prawie niemożliwa... Musiałam zaryzykować, tutaj przecież by mnie znaleźli, tym bardziej, że łapanka nie trwała godziny, ale kilka dni. Zdecydowałam razem z mamą, że ukryję się u naszej rodziny
w miejscowości Nadolna.
Zaraz na drugi dzień spakowałam w małą torbę kilka ubrań, wzięłam rower i wyruszyłam. Nie było łatwo, przejechać przez most, celnicy bacznie obserwowali teren. Na szczęście udało mi się czmychnąć tak, że mnie nie zauważyli.


W Nadolnej byłam około tygodnia. Żyło się tam podobnie jak u nas, ale był dużo łatwiejszy dostęp do informacji. Co prawda, legalne były tylko ocenzurowane gazety, ale moja rodzina była w posiadaniu podziemnej prasy z Warszawy. Były w nich bardzo dobre wiadomości. Jakie? Już nie pamiętam, ale zwiastowały poprawę sytuacji na świecie i nie mogłam się doczekać, żeby przekazać je rodzinie i Felkowi, dlatego w dzień powrotu zabrałam ze sobą również owe gazety. Niestety, nie miałam na granicy aż tyle szczęścia co poprzednio...

6 komentarzy:

  1. czekam na ciąg dalszy ...

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ciekawe... na pewno będę odwiedzał. Wytrwałości w pisaniu i pozdrowienia dla Babci :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Też pochodzę z tamtych okolic, mogłabyś napisać w którym miejscu znajduje sie ten most widoczny na zdjęciu? to przy młynie na pradze a może most w Kołacinie przy skrzyżowaniu?

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Odpowiedzi
    1. dziękuję za szybką odpowiedź
      Pozdrawiam i życzę wytrwałości w opisywaniu historii ,kiedys wpadne na Kołacin z wykrywaczem i może trochę historii wykope:)

      Usuń
    2. To wtedy proszę dać znać i wpaść do babci na herbatę :)

      Usuń